sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział IV - Jasmine.

-Matt! – usłyszałam czyjś krzyk, a później zobaczyłam biegnącego w naszą stronę chłopaka.
Był wysoki, umięśniony a jego włosy wyglądały jak miód.
- Jack? Co się stało? – ciemnooki zerwał się z kamienia. Przez głowę przemknęło mi, że jest prawie równie zwinny jak moja matka.
- Musimy wracać do domu! – zmarszczyłam brwi, mimo sprintu chłopak wcale się nie zmęczył.Matthias się zawahał.
- A co z nią? – zapytał – Nie możemy jej tu zostawić, sam wiesz dlaczego.
Blondyn chyba dopiero teraz mnie zauważył bo przeklął siarczyście.
- Nie możemy jej zabrać. - wyrzucił ręce w powietrze.
- Dlaczego?
- Postrzelili go.
- Kogo? – wtrąciłam automatycznie.
Obaj spiorunowali mnie wzrokiem.
- Siedź cicho, to nie twoja sprawa. – warknął blondyn.
Skrzyżowałam ręce na piersi i uniosłam brew.
- Czyżby? – zapytałam.
- Oczywiście. – wzruszył ramionami.
- Chrzanić to. – prychnęłam – Idę z wami.
- Zostajesz tu! – krzyknął tak, że ptaki poderwały się z gałęzi.
- Wolisz stać tu i kłócić się ze mną niż kogoś ratować? To słodkie. – uśmiechnęłam się złośliwie. Granatowe oczy Jack’a płonęły złością gdy przedzieraliśmy się przez gąszcz. Razem z Matthiasem szli nieco z tyłu rozmawiając ze sobą szeptem i tylko czasami udzielając mi wskazówek jak iść.
Po 30 minutach marszu znajdowaliśmy się przed leśną, drewnianą chatką. Okno było otwarte na oścież, a kwiaty na parapecie poprzewracane. W środku paliło się światło.
Gdy wchodziliśmy na niskie schodki dało się wyczuć zapach krwi. Zdecydowanie nie była ludzka.
Zatkałam usta dłonią żeby nie krzyknąć.
Na ścianach widniały ślady pazurów, a podłoga była zbryzgana krwią. W pomieszczeniu panował chaos. Usłyszałam żałosny jęk i zauważyłam, że coś za przewróconym stołem się poruszyło. Chłopcy przepchnęli się obok mnie podbiegając do stworzenia.
- Trzeba go przenieść. – powiedział Jack.
Skamlenie wbijało się w moje uszy niczym gwoździe, a zapach dodatkowo wywiercał mi dziurę w mózgu. Zacisnęłam dłonie w pięści i podeszłam do nich.
Na podłodze leżał ogromny szary wilk.
- Zgłupiałeś?! – warknęłam – Jeśli go ruszysz to się wykrwawi do końca, idioto.
Ciemnowłosy gładził zwierzę po szyi, szepcząc do niego coś czego nie potrafiłam zrozumieć.
- Więc co mamy zrobić pani doktor? – zażartował na co zgromiłam go wzrokiem.
- Przynieś bandaże i coś żeby zdezynfekować ranę.
Podwinęłam rękawy bluzy i uklękłam w kałuży krwi przy Matthiasie. Zauważyłam, że trzęsły mu się ręce i chyba płakał. Po chwili wewnętrznej walki przytuliłam go do siebie szepcząc, że wszystko będzie dobrze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz